Dycha czy nie dycha? Okrągła dziesiątka stuknęła zespołowi Pineapple Thief. I nie chodzi o wiek, bo latek brytyjscy muzycy mają piętnaście, ale o ilość wydanych albumów studyjnych. Tę liczbę uzupełnił właśnie krążek „Magnolia” i o nim dziś opowiem.
Wydane piętnastego września dzieło jest dość obfite, w wydaniu specjalnym zajmuje niemal całą pojemność standardowego CD. Blisko 70 minut muzyki zadowoli każdego fana angielskiej kapeli, choć znajdą się i tacy, którzy narzekać będą, że można było wycisnąć nośnik do ostatniego bajta i wepchnąć jeszcze jeden bonus track.
Pięknie nazywa się szufladka, w której krytycy zamykają tę grupę. Neoprogresywnorockowe brzmienia spod znaku indie rocka. Twórczość Pineapple Thief poznałem dość niedawno i dziwi mnie, że nie są u nas bardziej rozpoznawalni. Udało mi się dowiedzieć, że wystąpili u nas tylko raz, w roku 2008 w Inowrocławiu. Patrząc na sukces, jaki nad Wisłą odniosły kapele pokroju Travis czy Coldplay (raczej ten wczesny), znakujące się naszywką „indie rock”, spodziewałbym się szerszego grona fanów z Polski, bo przecież u swego zarania owi przedstawiciele brytyjskiej myśli muzycznej u zarania swej działalności brzmiały dość podobnie.
Proponowane nam utwory nie zaskakują konstrukcją czy aranżacjami, ale ich przyjemny nastrój nadrabia tę słabostkę. Mamy tu kawałki ożywające i nabierające tempa w miarę swego trwania („Simple As That”), ale też spokojne kompozycje (w zdecydowanej przewadze), jak choćby wprawiające w błogostan „Magnolia” czy „Seasons Past”.
Bardzo ciężko wybrać jeden czy dwa kawałki, które dominują na krążku. Może nieco wybija się „The One You Left To Die”, a to za sprawą nieco innego wstępu, rytmicznej gitary poprowadzonej w duecie z perkusją, która, mimo stosunkowo wolnego tempa, nadaje dynamiki. No i jeszcze to, że zdecydowanie mocniej czuć tu ten neoprogresywny charakter niż nutkę indie.
Zaraz po nim znajdziemy „Breath”. Już za sam tytuł wielki plus. Nie może być inaczej, skoro jeszcze przed przesłuchaniem nasuwają się wspomnienia utworów takich klasyków jak „Pink Floyd, The Prodigy, U2, Depeche Mode i pewnie jeszcze kilka innych by się znalazło. Tym razem mam do czynienia z pełnym energii wykonaniem, które zapada w pamięć jako zdecydowanie mocna pozycja z albumu „Magnolia”.
Wisienką na torcie jest „Sense Of Fear”. Mimo moich wcześniejszych słów, że ciężko wybrać jeden czy dwa utwory, które podkreślą płytę, zdecydowanie na czoło wysunąć muszę właśnie ów numer. Znalazłem tu wszystko. Dobrze dobrany do muzyki tekst, i wymowa tak, jasna, że słuchasz przez kilka minut prowadzony jest za rękę po rockowym rollercoasterze.
Już do końca wydawnictwa wyciszały mnie kolejne pościelowy i przytulanki. Jest przyjemnie, o ile ma się kominek i bliską duszę do wypicia grzańca.
Mały bonus w tej wersji longplaya stanowią akustyczne wersje trzech znanych już piosenek, zakończenie zaś stanowi poprowadzona w dźwiękach akustycznej gitary kompozycja „Steal This Life”.
Ciężko inaczej podsumować ten album słowem innym niż „przyjemny”. Taki faktycznie jest. Pewnie, jeśli weźmie go w swoje ręce koneser, nie zachwyci się złożonością dźwięków albo amplitudą emocjonalnych napięć. Jeśli za to „Magnolia” trafi do kogoś, kto liczył będzie na przyjemne spędzenie czasu w towarzystwie nienachalnej ale też ciekawej muzyki, padnie na podatny grunt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz