niedziela, 22 kwietnia 2012

ostatni wspólny wieczór


- Jeszcze z żadną kobietą nie byłem tak blisko - powiedział. Mam zimne ręce, ale to przez strach. Przez strach - powiedział. Myślał przez chwilę nad tym, co ma się wydarzyć. Wciągnął nosem powietrze tak mocno, że zaczęły piec go oczy. Stał chwilę z głupią miną dzieciaka usiłującego powstrzymać łzy i mrugał. Patrzyła na niego. Bez słowa. 
   Wiedział, że metaliczny zapach, który za moment popłynie z miejsc, gdzie dotykać będą się ich ciała, wycieknie bez problemu przez nieszczelne drzwi. Spełznie wentylacją w dół i wyleci na dach. Niewielu ludzi, chyba tylko ci nieliczni, co doświadczyli podobnych chwil, będzie w stanie go rozpoznać. Ale oni będą mu zazdrościć. Im obojgu. Tej chwili wolności i poznania bez granic. Tak sobie powtarzał, kiedy nie wytrzymywał nadmiaru emocji i musiał oblewać twarz zimną wodą. 
    Jeszcze kilka chwil temu obiecała, że na niego zaczeka. Kocha go więc, nie będzie musiał się spieszyć. Nie spieszył się. Zdjął koszulę. Nie chciał tego robić przy niej. Nie miał problemów z nagością ale samo rozbieranie krępowało go. Potem jednak uparła się, żeby to on zdjął z niej bluzkę. Dotyk zimna wzbudził lekki dreszcz na jej brzuchu. Moment największego zdziwienia. To, jak może odpowiedzieć ciało, którego reakcji nie spodziewasz się. Oczy i usta nie zdradzały tak jak robiła to skóra. Część prawdziwej osoby, niemożliwa do kontrolowania. Leżeli chwilę obok siebie, głowę ułożył tak, by we włosach czuć szczupłe kobiece palce. Przez moment myślał o sobie jak o kocie. Niezależnym, bacznym obserwatorze, tak samo jednak spragnionym dotyku, możliwości choćby zostawienia swego zapachu. Była już prawie piąta i miał świadomość tego, że już niedługo będą pukać do drzwi. Zapuka tylko pierwszy. Zaczeka na szczęk klucza albo i nie. Pozostali wejdą jak chamy do mieszkania, w którym oni przez moment będą sami. Jedno życie
a dwie osoby. Chciał przeżyć tę przestrzeń między teraz a wtedy tak, by nikt mu już tego nie odebrał. Słyszał nie raz, że mężczyźni wykorzystują kobiety w takich momentach. Dla niego to było obrzydliwe. Nie wyobrażał sobie ich w podobnej sytuacji. Może kiedyś, kiedy jeszcze chodzili na spacery po parku, ale teraz już nie. Dla obojga było za późno. On poszedł już drogą bez odwrotu. Z nią było podobnie, ale to on posłał ją w przeciwnym kierunku. Choć kto wie. Może kiedyś się spotkają.
   Nie radził sobie z myślami. Przytłoczony ciężką pracą, którą włożył w przygotowanie kolacji, potem
w posłanie łóżka i całe to kombinowanie, by ją tam zaciągnąć, zasnął. Zasnął nie słysząc nic poza biciem własnego serca. Zanim zbudził go zdrętwiały od zimna jej piersi policzek, zdążył wyśnić kilka dziwnych obrazów. Proroctw. W tych majakach wsiadał do pociągu i nagle zdawał sobie sprawę, że nie ma biletu. Biegał po wagonach szukając konduktora ale spotykał tylko ludzi goniących go za przejazd bez opłaty. Odsłaniał firanki w przeszklonych drzwiach przedziałów. Zakonnice, księża, grabarze. Wszyscy zapraszający go na wolne miejsce. Z ucieczki wyskoczył we wczesną noc, cały zlany potem. 
   Nie był pewien, czy ze snu wyrwały go ciemne oczy ludzi z pociągu czy trzask wyłamywanych drzwi do mieszkania. Zaraz zjawiło się kilku mundurowych wtykających lufy pod nos. Wskazujących na nieżywą kobietę. Krzyczących coś. Zbyt zaspany by cokolwiek tłumaczyć, spełzł posłusznie z łóżka i ułożył się na ziemi. Ciężkie westchnienia same uciekały z płuc, kiedy policjant szarpał mu ręce na plecy i spinał nadgarstki kajdankami. Wyręczali go w czym mogli. Postawili na nogi, odwrócili w jej stronę, by mógł spojrzeć na swe dzieło ostatni raz. Ostatni raz zobaczyć ją taką, jak pierwszego dnia na plaży. W krótkich spodenkach, bez bluzki, lekko opaloną. Zdziwione i nieco onieśmielone oczy młodej damy złapanej w momencie zapomnienia.

sobota, 21 kwietnia 2012

Słowa i obrazy

  Piosenka "Czas nas uczy pogody", śpiewana przez Stanisława Soykę, nasunęła mi na myśl pewne wspomnienie. Konkretnie chodzi mi o słowa o ścinającym powiewie wiatru i o wyjazd na Słowację latem 2007 roku. Wraz z grupą znajomych, opiekunów obozu językowego, w ramach prezentu dostaliśmy możliwość trzydniowego pobytu w Zakopanem. Jeden z dni zarezerwowany był na Tatry słowackie. Konkretnie na Łomnicę. W chwilę po opuszczeniu terytorium naszego kraju, przejechaliśmy "na drugą stronę" gór. Tam, gdzie zbocza nagle urywają się i ustępują miejsca rozległym terenom o powierzchni spokojnej i lekko tylko pofałdowanej.
  Świat, przez który jechaliśmy można by podzielić na dwie strony drogi. Po prawej wznoszące się majestatyczne szczyty. Po lewej pustka. Przez dłuższy czas,gdy zerkałem w lewo, towarzyszyło mi niejasne ale też nieprzyjemne odczucie. Zupełnie, jakby czegoś brakowało. Dopiero po kilku godzinach przewodnik, który miał oprowadzić nas po szlakach, swoją opowieścią rozjaśnił sytuację.
  Mniej więcej dwa lata wcześniej z gór spadła wichura. Powietrze, które wędrując od Polski ochłodziło się, po przejściu szczytów, runęło z wielką siłą i szybkością na drugą stronę. Wiatr niszczył i równał z ziemią. Hektary lasów zniknęły z powierzchni ziemi. Mówi się, że drzewa umierają stojąc. Tym nie dany był taki los. Wiatry trwały kilka godzin, w porywach przekraczały 170 km/h. Turyści, którzy przejeżdżali tamtędy opowiadali, że za dnia widać było padające na ulice i obok niej drzewa. W nocy było te już tylko słychać.
  Choć między wichurami a moją podróżą na Słowację minęło nieco czasu, krajobraz wciąż sprawiał ponure wrażenie. Natura starała się odbudować to, co zostało zniszczone. Runęło wiele wiekowych drzew. Jednak droga do tego, by na ich miejscu wyrosły nowe, jest dłuższa niż mi się wydawało. Przewodnik powiedział nam o kilku etapach, w których taka odnowa odbędzie się. O kolejnych, coraz bardziej zaawansowanych organizmach roślinnych, które pojawią się w miejscu powalonych drzew. Najpierw mchy, porosty, trawy, kwiaty, potem niższe krzewy. Później coraz wyższe. Początki niskich drzew. Dopiero po latach pojawiać się zaczną pierwsze świerki. I tak toczyć się będzie kolejne koło.

 

czwartek, 12 kwietnia 2012

Z tabletu (Ksiądz Natanek przestrzega)

Tym razem coś z tabletu. A konkretniej Baal z okładki gry "Diablo 2". To tak trochę w oczekiwaniu na premierę części trzeciej.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Znalezione w czeluściach telefonu

Tak, to była piękna złota jesień 2010 roku. Wasz skromny acz ubóstwiany autor przechodził szkolenie o tym, jak wciskać ludziom coś, czego nie chcą za cenę, której normalnie by nie zapłacili. Trwało to ledwie kilka dni i nie miało zawodowo ciągu dalszego. Ale udało się w tym czasie natrafić na coś, co spokojnie można nazwać, cytując klasyka, "chychłyt maltetindodi".

środa, 4 kwietnia 2012

Gadanie i gadanie...

Oglądałem dziś drugi odcinek nowego serialu. Na samym początku jeden z bohaterów stwierdził, że człowiek przeciętnie wypowiada 2250 słów dziennie do 7,4 osoby. Nawet jeśli te statystyki zmyślono na potrzeby intrygującego wstępu, coś sprawiło, że zacząłem się nad tym zastanawiać.

A może to połączenie owych faktów z tym, czego doświadczyłem ostatnio dwa, może trzy razy?
Miałem szczęście i ochotę wybrać się gdzieś na krótki spacer po mojej okolicy a potem dalej, do centrum Krakowa. Nie było jeszcze bardzo późno. Około 18:00, maksymalnie 20:00. Tym, co mnie uderzyło, były odgłosy miasta. Szum przechodzących ludzi, silniki samochodów, autobusy, tramwaje. Wszystko to układało się w idealne tło. Na pierwszym planie pomarańczowe światło latarni, migające reflektory, przemykające sylwetki. Nie wiedziałem wtedy, czy takie postrzeganie Krakowa, a raczej Ruczaju, zawdzięczałem stanowi, w jakim byłem, czy może było to coś zupełnie innego. Dopiero niedawno, kiedy drugi raz tego doświadczyłem, zrozumiałem w czym rzecz. Zrozumiałem, kiedy to minęło. Zrozumiałem dlaczego. Tym, co zepsuło magię chwili były rozmowy. To one zagłuszały pulsowanie miasta. Nie ludzie, ale rzeczy, o których musieli sobie opowiedzieć. Sposób, w jaki to robili. Głośno i publicznie.
Nigdy nie uważałem, że wszelkie trzaski, warkoty czy stukanie w jakiś sposób ze sobą współgrają. Teraz wiem, że tak, jak szum rzeki współgra ze śpiewem ptaków, wiatrem i innymi głosami natury, tak mowa miasta ma swoje określone rejony. Nasze porozumiewanie się jest w nich intruzem. Jest obce, wulgarne, dosłowne. Wszelkie odgłosy coś przekazują, trzeba się domyślać i wsłuchiwać. Słowa są jak strzał w pysk.