wtorek, 3 marca 2015

list otwarty do autora artykułu "Nowoczesny model rodziny to koszmar dla mężczyzn"

Najpierw dopełnię obowiązku wobec czytelników i zamieszczę link do opisywanego artykułu:

http://mamadu.pl/117085,nowoczesny-model-rodziny-to-koszmar-dla-mezczyzn

A teraz dalej.
Panie Aleksandrze,

z góry przepraszam, jeśli tekst poniższy uzna Pan za obraźliwy. Proszę jednak zdać sobie sprawę, że pisząc tak ryzykowne (użyłbym słowa odważne, ale się boję J) rzeczy, naraża się Pan na kontrataki. Wiąże się to z odpowiedzialnością, ale o tym będzie jeszcze potem.
         Myślę, że to, co dzieję się z modelem rodziny, z rolami jej członków, a zwłaszcza z rolą mężczyzny, to ewolucja. Co więcej, przemiany te idą w absolutnie dobrym kierunku. W wypełnianiu swoich ról kobiety mają niezwykłego sprzymierzeńca, a jest nim instynkt macierzyński. Mężczyźni takiego pomocnika nie mają. Muszą uczyć się każdego dnia, ale, dzięki Bogu, przynosi to efekty. Nie wiem, czy pisał Pan swój artykuł pod wpływem kłótni z partnerką, w której zarzuciła Panu unikanie odpowiedzialności, nie wiem też czy jest Pan już ojcem. Sam nie czuję się ekspertem w tej dziedzinie, bo syn mój ma ledwie nieco ponad sześć miesięcy. Wydaje mi się, że ten pilot, o którym Pan pisze, nie istnieje. To powinien być wewnętrzny autopilot każdego ojca, wynikający z potrzeb własnych w takim samym stopniu jak z potrzeb dziecka.
         Miało być o odpowiedzialności, więc będzie. Pisze Pan, że współcześnie mężczyzna ma być misiaczkiem i niedźwiedziem. Ta rola się zmienia. Dziś mężczyzna, o wiele mocniej niż w wiekach wcześniejszych (od jaskini, za którą z niejasnych powodów Pan chyba tęskni, począwszy), zdaje sobie sprawę z potrzeby bycia partnerem dla kobiety. Nie ogranicza się do dość troglodyckiego postrzegania swojej roli w rodzinie, przynoszenia kasy, pokazania synowi jak ostrzyć patyk na włócznię i obrony trzody przed wilkami. Takich potrzeb już nie ma. Mężczyzna inteligentny wie, że trzeba przekuć zbroję rycerską na skrobaczkę do zaschniętej dziecięcej kupki. Wie, że świat kobiet to nie tylko kuchnia, że jeśli chcą czuć się spełnione, potrzebują wsparcia, że urlop macierzyński to ciężka praca, a nie relaks przed telewizorem czy przy komputerze, przerywany karmieniem co trzy godziny. Wspomina Pan o tym, że dawniej byliśmy potrzebni do nauki prawości, dorosłości, odwagi. Pewnie, tak jest dziś, tylko lista lektur podsuwanych przez życie jest inna. Przede wszystkim do głosu dochodzi odpowiedzialność. Pan proponuje ucieczkę przed nią, i nie zdziwię się, jeśli niejeden mąż i ojciec przeczytawszy Pana tekst powie kobiecie „nie będę chodził na pilota, nie będziesz sterować mną wbrew mojej woli, popatrz, poczytaj…” Bo będzie to wygodne i będzie na to poparcie w postaci Pana argumentów. Odpowiedzialny ojciec uśmiechnie się pod nosem na to, co przeczyta i przytuli syna tym chętniej zmieniając mu pieluchę. Odpowiedzialność nie zaczyna się, kiedy znikają problemy. Mojego syna będę chciał nauczyć przede wszystkim tego, że mężczyzna ponosi wszystkie konsekwencje swoich czynów. Jeśli ma dostać za coś baty, przyjmie je, bo będzie wiedział, że sam zasiał, co ma zebrać. Jeśli obsypią go kwiatami, będzie podwójnie dumny, bo zda sobie sprawę, że osiągnął to uporem, wytrwałością, wiernością wobec siebie i innych. Nie można uciekać przed przeszkodami, przed dziecięcą kolką, przed wstawaniem w nocy.
         Opowiem Panu jak to jest w moim przypadku. Zastrzegam jednak, że nie chcę przedstawiać siebie jako autorytetu czy wzoru do naśladowania. Daleko mi do tego, wiem o tym. Napiszę jednak o moich odczuciach, którym dość mocno w swoim tekście Pan zaprzeczył.
         Po kiepsko przespanej nocy, po trzech, czterech nieraz pobudkach, wstaję o godzinie piątej i zbieram się do pracy. Przez blisko dziesięć godzin śledzę dane w komputerze, wytężam uwagę i wzrok, wertuję katalogi w poszukiwaniu informacji. Jadę zatłoczonym autobusem, marznę, moknę, opadam z sił. Wracam do domu i bywa, że już na klatce schodowej słyszę płacz syna, któremu alergia pokarmowa czasem psuje humor. Otwieram drzwi i wydarza się cud. Widzę tę małą paszczę, jak przestaje się krzywić, a łkanie przechodzi w uśmiech. Od teraz jest już tylko lepiej. Biorę go na ręce, całuję, przytulam. Nie zdaje Pan sobie sprawy z tego, jak to ładuje akumulatory. Sam ze zmokniętego psa zamieniam się w niedźwiedzia. Spędzanie czasu z synem daje mi przyjemność, jakiej nie znałem, zanim on przyszedł na świat. Mam protestować? Sam, bez zewnętrznego sterowania, chcę być przy tym, jak rośnie, jak uczy się, że zabawkami nie tylko wali się po głowie. Chcę widzieć, jak zaczyna pełzać, jak uczy się nowych dźwięków, jak płacze bo boli go brzuch, jak wścieka się, bo coś mu nie wychodzi, jak nie może spać, albo jak zasypia przy karmieniu.
         To wszystko składa się na konkluzję, że nie rozumiem Pana postawy, a Pana argumenty nie trafiają do mnie, bo ja przed niczym uciekać nie chcę. Nie zamierzam stać z boku czekając, aż trzeba będzie nauczyć syna jak się bić. Nie twierdzę, że każde przewijanie to dla mnie zabawa i przyjemność. Dziecięce kupsko potrafi walić na kilometr, a sam podejmuję się przebierania, kiedy wiem, że nic brązowego nie zacznie nagle wypływać synowi wkoło szyi. W sytuacjach, kiedy przekroczone zostaną stany ostrzegawcze i alarmowe w pieluchach na terenie mieszkania, oddaję go w ręce specjalistki. Żona radzi sobie o wiele lepiej, ja staram się chociaż zabawiać małego, żeby machając nóżkami nie pryskał po ścianach swoim cuchnącym dziełem. Gdybym nie brał udziału w jego kąpieli, przedwczoraj przegapiłbym, jak pierwszy raz, samodzielnie podniósł się na kolana, a potem na nóżki, trzymając się jedynie krawędzi wiaderka.
         Na koniec, chyba jednak podziękuję Panu za Pana tekst. Uświadomił mi, jak bardzo się z nim nie zgadzam, i jak dobrze na tym wychodzę.
Z wyrazami szacunku,

Tomek