poniedziałek, 26 maja 2014

Burza


Taksówkarz ślizgał się po tematach. Wiedział wszystko o wszystkim, więc w konsekwencji nic. Rozmowa nie zatrzymywała mnie w ciemnym wnętrzu samochodu. Zostawiłem w nim przysypiające ciało a zamyślony duch usadowił się w szybie. Dokładnie na granicy między słowami bez odbiorcy
a zachmurzonym niebem. Krople deszczu nie robiły żadnej krzywdy. Przejeżdżały obok zbijając się w obraz przemijania i oczyszczania. Mój śmieszny świat pojazdów i budynków drżał delikatnie ilekroć czarną niemal zawiesinę przekreślały błyskawice. Jak cięcia genialnego kucharza, w jednym momencie rzucały światło na składniki potrawy. Stłamszone ziemskie sfery
i materie odpowiadały zdumionym grzmotem. Zdziwienie świata rosło. Fale zalewały poznanie, tworzyły kałuże. Kiedy tylko wpadał w nie samochód, setki czy tysiące kropel doznawało chwilowego wskrzeszenia. Wodni Łazarze. Nędzarze na łasce krawężników, rynsztoków, przechodniów. Niesforne elementy meteorologicznej geometrii. Mimo ich partyzantki, wciąż trwała gonitwa równoległego lotu deszczu do ścian biurowców. Które pierwsze osiągną kres w prostopadłej mecie horyzontu.
         W nielicznych, rozświetlonych jeszcze oknach, dostrzegałem sylwetki krzątających się sprzątaczek. Utkwionych niczym ponumerowane kole
w komorach maszyny losującej. Całe to egzystencjalne szaleństwo, przenośnia nadpobudliwego świata, zupełnie ich nie obchodziło. Liczyły się minuty, po których przetrawieniu gasło światło.
         Skupiłem wzrok bliżej. Na niewidzialnej, choć materialnej granicy. Tuż za smugą bezpiecznego wnętrza auta, w erotyczną ekstazę wpadały promienie pomarańczowego blasku latarni. Przenikały naklejone na szybę krople. Rozpryskiwały się w nich unikatami wzorów. Z bliska były niemal ażurową firaną w taksówkowym oknie. Z daleka, mogły nawet nie istnieć. Zupełnie jak sprzątaczki. Jak biura, latarnie, ulice. Gdybym nie trzymał ich w garści.
         Taksówkarz milczał, taksometr wskazywał. Droga zmierzała ku końcowi.