sobota, 28 stycznia 2012

Jak dzieci...

Zupełnie przypadkiem natrafiłem na ten film.


To, co podoba mi się w nim najbardziej, to wspomnienia z mojego własnego dzieciństwa. Tak samo jak grupa dzieciaków z filmu, wyszukiwaliśmy koła, opony, dętki, felgi. Wszystko, co tylko mogło się toczyć.
Wyciągaliśmy te skarby na szczyty pagórków i spuszczaliśmy w dół patrząc jak uciekają. Do rzeki. Do potoku. W krzaki.
Nasze małe dzieło zniszczenia.
Zupełnie niezrozumiałe jak układanie domino. Godzina ustawiania, kilkakrotne przewracanie prawie gotowej konstrukcji. I minuta zabawy z oglądania jak po kolei części układanki przewracają się.
Jak układanie 10 000 puzzli żeby zaraz potem schować je do pudełka.
(Jak gromadzenie rzeczy, żeby zaraz potem odejść)
Było to na długo przed erą komputera w każdym domu. Długo przed komórką mniejszą niż pustak. Wiele mówi się o tym, że te wszystkie wynalazki zniszczyły dzieciństwo.
Jak widać nie.
To złe wychowanie zniszczyło dzieciństwo.

piątek, 27 stycznia 2012

sobota, 7 stycznia 2012

Bóg zza drzwi

Kiedys mieszkaliśmy we czwórkę w mieszkaniu na parterze niewielkiej kamienicy. Lokal był używany wcześniej jako warsztat. Właścicielka budynku dbała o nas jak o rodzinę. Podsyłała placki na święta, starała się poprawiać warunki, w których tam żyliśmy. Nieco do poprawiania było. Jeszcze zanim się wprowadziłem, ociepliła jedną ze ścian budynku, która równocześnie była ścianą w pokoju, do którego mnie ulokowano. Już w trakcie naszego mieszkania tam wymieniła okna. Stare, drewniane, na nowe, szczelne, plastikowe. Robotnicy uwinęli się z tym dość szybko i już wieczorem tego samego dnia, którego rozpoczęli, nie było po nich śladu. Tak nam się przynajmniej wydawało.
Kilka dni później okazało się, że worek z cementem stal na mokrej płytce i zostawił po sobie ciekawy odcisk. Zdjęcie zrobione telefonem nie było zbyt wyraźne, nie zmieniałem nic prócz wzmocnienia kontrastu, aby lepiej widać było to, co widywałem za każdym razem wychodząc z mieszkania.