sobota, 7 stycznia 2012

Bóg zza drzwi

Kiedys mieszkaliśmy we czwórkę w mieszkaniu na parterze niewielkiej kamienicy. Lokal był używany wcześniej jako warsztat. Właścicielka budynku dbała o nas jak o rodzinę. Podsyłała placki na święta, starała się poprawiać warunki, w których tam żyliśmy. Nieco do poprawiania było. Jeszcze zanim się wprowadziłem, ociepliła jedną ze ścian budynku, która równocześnie była ścianą w pokoju, do którego mnie ulokowano. Już w trakcie naszego mieszkania tam wymieniła okna. Stare, drewniane, na nowe, szczelne, plastikowe. Robotnicy uwinęli się z tym dość szybko i już wieczorem tego samego dnia, którego rozpoczęli, nie było po nich śladu. Tak nam się przynajmniej wydawało.
Kilka dni później okazało się, że worek z cementem stal na mokrej płytce i zostawił po sobie ciekawy odcisk. Zdjęcie zrobione telefonem nie było zbyt wyraźne, nie zmieniałem nic prócz wzmocnienia kontrastu, aby lepiej widać było to, co widywałem za każdym razem wychodząc z mieszkania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz