poniedziałek, 29 września 2014

Frontside "Sprawa Jest Osobista"

Jakże cieszy mnie trend, który obserwuję od dłuższego czasu. Konkretnie chodzi mi o stylistykę wydawania płyt. Jednym z pierwszych wydawnictw (jak to nazywam na swój użytek) "w tekturce" uraczył słuchaczy zespół Rootwater przy okazji "Visionism". Teraz równie elegancko obdarował nas Frontside. Całość utrzymana jest w klimacie brudnego, amerykańskiego lasu, w którym grupa eleganckich degeneratów załatwia swoje porachunku. A jak prezentuje się reszta?

Na okładce widnieje wbita w pień siekiera. Czy część audio owego pakietu podobnie wbija się odbiorcy w głowę i tkwi długie dni, czy może ogłusza jak cios trzonkiem?

Ekipa z Sosnowca w ubiegłym roku świętowała dwudziestolecie działalności. Złośliwi twierdzą, że "Sprawa Jest Osobista" miała im w końcu po dwóch dekadach dać zarobić. Tylko teraz sam nie wiem, czy powinienem się pod tych złośliwych podpiąć.

Mając w pamięci "Wybrańca" czy "Wspomnienia jak relikwie", spodziewałem się metalcore'u w dawce uderzeniowej zrywającej z tyłka spodnie. I co? I intro. "Tych kilka słów" już wprawiło mnie w przerażenie. Przerazić Was może moje wyznanie, iż jako małe bydlę przesłuchałem raz czy drugi jakichś wczesnych kawałków Stachurskyego. No i właśnie z nim i z kompozycją "Stachursky" skojarzył mi się wstęp do omawianego albumu.

Osoby biorące CD po raz pierwszy do ręki, muszą wiedzieć, że jest to coś zupełnie innego niż mogło się im wyśnić. Wybór jest dokładnie określony w tytule numeru jeden - "Wszystko albo nic". Albo przyjmie się całość w konwencji eksperymentu i z przymrużeniem oka, albo ciśnie się w kąt z wiązanką najlepszej polskiej łaciny kuchennej. Ponoć najwybredniejsi zamierzając sądzić się z zespołem o zwrot kosztów zakupu i rekompensatę strat moralnych.

W jakiś sposób pod stary klimat podciągnąć można utwór "Jestem". Takie wołanie prawdziwego ducha kapeli. Jeszcze tu jesteśmy, teraz się bawcie i dziwujcie, niedługo dostaniecie te same ostre riffy i darcie ryja made in Sosnowiec/Kraków.

"Ewolucja albo śmierć" - źródło Youtube

"Ewolucja albo śmierć" nagrane z Roguckim. Mam wielki sentyment do Comy i mimo nagonki sięgam po kolejne albumy. Dlatego ta kolaboracja nie godzi w me serce jak tępy nóż. A stoi na pewno na wyższym poziomie niż niedawne tete-a-tete z Within Temptation. Sprzeda płytę, wpada w ucho, tylko to nie kanapka dla starych wielbicieli... Podobnie jak kolejny duet "Mieć czy być" popełniony z Aleksandrą Kasprzyk, internetowemu gronu znaną jako Mishon. Aranżacja i mocna warstwa instrumentalna sprawiają, że całość jest nieco mocniejsza niż Red Lips i można ją przyjąć w konwencji "Sprawy...". Nie zmienia się jednak to, że wokal Mishon jest rockowy w stopniu porównywalnym z Majką Jeżowską.



Pastisz pełną gębą. Świadomy i pełen humoru. Falsecik "Aumana"  połączeniu z wersami w stylu "Szatan na tronie ciska z dupy ogień" powoduje, że dość dobrze śpiewa się to w drodze z niedzielnej mszy.

Mnie najmniej do gustu przypadły dwie kolejne pozycje. "Jaki kraj taki Rock n'Roll" i "Polska" mimo przyjemnego klimatu i dość sarkastycznego podejścia, nie wciskają w fotel i słaby wypadają na tle reszty.

Rekompensata nadchodzi truchtem. "Kilka próśb" posiada genialny niemenowski zaśpiew Łukasza Zielińskiego. Uwaga, bo oto jesteśmy w najlepszym momencie płyty. Wielki finał to "Nieważne". Oscyluje nieco między poprzednimi dokonaniami metalowych wyjadaczy a najlepszymi solowymi numerami Lipy. Mroczne wersy, cięższa (zdecydowanie!) aranżacja, stopniowanie emocji jak w najlepszych thrillerach. Takie zakończenie uświadomiło mi, że ja do tego krążka jeszcze wrócę. Choć na początku brałem go sceptycznie, te dwa ciosy na koniec wywołały najprzyjemniejsze ciary na skórze. Aż żal, że tak późno.

Tak na koniec tylko porada dla słuchających. Nie zapętlajcie odtwarzania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz