wtorek, 30 września 2014

Break Your Legs "Jaka jest twoja cena?"


Zaległość to ogromna i niecierpiąca zwłoki. Wyobraźcie sobie, że EPka, którą dziś Wam przedstawię, premierę swoją miała w marcu… 2013.

Doskonale wiecie, że niemały sentyment mam do kapel rodem z Krakowa. Jest ich w mieście trochę, jedne gorsze, inne lepsze, jeszcze inne z jakiegoś powodu znane tylko lokalnie.

Do kategorii tych naprawdę dobrych zaliczyć można Break Your Legs. Ich wielkim atutem jest entuzjazm twórczy i świeżość podejścia do sprawy, przebijające się inspiracje (jak choćby djentowe wstawki) i konsekwencja. A słaba strona? Wszyscy porównują ich do Frontside.

Przejdę do EP-ki, niech wypowie się sama.

 
"Jaka jest twoja cena?" - okładka dzięki uprzejmości Yamro


„Hoc est corpus meum” (oto ciało moje – przyp. red.) – intro zapowiadające ciekawą i mroczną płytę. I choć pierwszy, tytułowy kawałek, początkowo nieco odbiega od tej obietnicy, to już po niespełna półtorej minuty krakowscy metalcore’owcy zaczynają wywiązywać się ze złożonych we wstępie obietnic. To, co zaskoczyło mnie najmilej, to zmiany tempa przewijające się przez całe wydawnictwo. Nogi już zdążyły uderzyć o podłogę dwa tysiące razy wtórując perkusiście i przyprawiając sąsiadów z dołu o palpitacje, a tu nagle bębnowa sieczka przechodzi w rytmiczne wybijanie pod tempo wokalu.

Osobiście za najlepszy tekstowo numer uważam „Przeciwko tobie” (na moje potrzeby nazywam go „Furią”). Słowa świetnie zgrywają się z wokalem i tempem. Mamy tu też okazję usłyszeć nieco odmienną odsłonę wokalu. I ta genialna solówka…

„Zemsta” – „lex talionis” niesie się przez riffy. Prawo zemsty. Oj jak ja się cieszę, że Break Your Legs nie poszli za falą wielu miejscowych bandów i nie nagrali EPki po angielsku. Wiele zyskują i twórcy i słuchacze. Dobry i dość wyraźny ryk wokalisty daje nam pewność, że nawet w tak niewielkiej próbce twórczości, znajdujemy zwięzłą całość. Od A do Z. Od okładki po najdrobniejszy basowy slap. Każda gitarowa solówka definiuje charakter płyty. Jak choćby te w „Zemście”.

„Imię moje legion” słyszałem jeszcze zanim poznałem resztę utworów. Wyobrażałem sobie, że miarowe kroki i syreny wejdą jako intro. Stało się inaczej, ale nie bez powodu. Mimo wszystko, dla mnie „…Legion” to już chyba koniec albumu. Ogólny wydźwięk daje takie właśnie odczucie. Ostateczna walka, stosy ciał, przemarsz zwycięskich wojsk przez pole bitwy, w której nie wygrał nikt.

To, co następuje potem to już zupełnie inny świat. Samoistny, genialny muzyczny byt. Inny poziom. Tak, jakby muzycy powiedzieli sobie „a teraz dop….limy tak, że ludzie będą siedzieć z otwartymi gębami na wprost głośników jak wszystko ucichnie”. I tak zrobili. Świetna klamra z „Hoc est corpus meum” przechodzi w potężną, ośmiominutową kompozycję. „Sic semper tyrannis” (taki los tyranów) to parafraza słów „tak właśnie zabijam tyranów” wypowiedzianych przez Brutusa nad ciałem zamordowanego Juliusza Cezara. To tłumaczy wplecioną w tekst modlitwę i jeszcze raz pokazuje jak skrupulatnie zaplanowany i spójny jest to zestaw.

Kapela istnieje już kilka ładnych lat i kazała czekać fanom dość długo na fonograficzny debiut. Warto było.

Panowie – wielkie brawa!

A wszystkim tym, których dupa swędzi, żeby porównać BYL do Frontside – oto zdanie dla Was. Podobnie jak Sosnowiczanie, Break Your Legs ma w składzie samych facetów.

I cześć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz