Robiąc jednak ogromny skok, od płyty "Ten" po "Lightning Bolt" właśnie, zauważyłem jak bardzo wujek czas posunął muzyków z Seattle. Pamiętam jaki szok przeżyłem kilka lat temu, kiedy wydali "Backspacer'a". Zwłaszcza oglądając teledysk do "The Fixer" nie mogłem przestać myśleć o tym, jak staro za mikrofonem prezentuje się Eddie i jak słychać prześpiewane dekady.
Reszta zespołu chyba też to zauważyła, bo cztery lata później już nieco spuścili z tonu.Owszem, pierwsze kawałki jeszcze nieco nawiązują do wspomnianego singla z poprzedniego wydawnictwa, ale ułożone są tak, by potupać nogą. Niekoniecznie po to, żeby wbijać gwoździe głową w szaleńczym pogo.
Graficzny spis utworów - okładka do małe dzieło sztuki, dopracowane w każdym detalu źródło - http://www.theskyiscrape.com/ |
Siedem kolejnych utworów to mieszanka najlepszych rockowych klimatów, jakie słyszeliście w ostatnim dziesięcioleciu. Najdziwniejszy kawałek to, moim zdaniem, "Sleeping By Myself". Im dłużej go słucham, tym dziwniejszy się staje. Im bardziej analizuję całą płytę, tym mocniej odstaje, ale, paradoksalnie, pasuje też bardziej.
Kiedyś... źródło - http://www.sfgate.com/entertainment/slideshow/10-things-you-didn-t-know-about-Pearl-Jam-67082.php |
Kolejne zdziwienie to "Future Days". Jeśli ktoś słuchał ścieżki dźwiękowej do "Into The Wild" autorstwa Veddera, bez problemu pozna ten klimat akustycznej gitary i oszczędnej kompozycji. Myślicie, że to jakiś odrzut z tamtego albumu?
Dwa numery, "Sirens" i "Yellow Moon" napisane zostały chyba po to, żeby stanowić jakiś mocny punkt zaczepienia dla historii Pearl Jam. Brzmią jak wiele poprzednich, bardzo dobrych ballad. Klimat, wokal, teksty. Wszystko jest i wszystko kojarzy się znakomicie.
...i dziś źródło - http://popdose.com/tv-review-american-masters-pearl-jam-twenty/ |
To nie one jednak są najmocniejszym punktem "Lightning Bolt". Jest nim kompozycja "Infallible".
Niby, na upartego, mógłbym wcisnąć ją do spółki z dwójką poprzednich i zakończyć na tym. Ale muszę oddać sprawiedliwość w ręce muzyków. Wykonali kawał dobrej roboty nagrywając coś, co pozwala ze spokojem patrzeć mnie i im w przyszłość. Widać, że pokłady pomysłów i chęci jeszcze się nie skończyły, że jeszcze w tych starzejących się dżentelmenach tkwi buntownik z Seattle. Może już nie dochodzi do głosu jak kiedyś, ale wciąż się rozwija i znajduje nowe sposoby wyrażania swojego zdania na temat świata.
Już czekam na płytę numer 10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz