niedziela, 17 lutego 2013

Under the grunge - Alice in Chains

Pamiętam z dzieciństwa mury bloków i garaży zamalowane napisami "PUNK'S NOT DEAD". Niektóre z nich wiszą sobie spokojnie do dziś i czekają aż jakaś przyszła cywilizacja będzie cię nimi zachwycać jako pozostałościami po prymitywnej kulturze. Śmierć i zmartwychwstanie różnych gatunków muzycznych ogłaszane są dość często. A to Manson śpiewa "Rock is dead" a to znów wielu chciałoby móc tak powiedzieć o dub stepie. Nie tak dawno dotarłem do zapisu czatu z Davem Grohlem, gdzie jeden z fanów zapytał go, czy uważa, że grunge jest właśnie takim wymarłym gatunkiem. Dawny gitarzysta Nirvany wyraził wiarę, że grunge jako styl, jako mocne gitary, sprzężenia, niepokojące teksty i kompozycje, nie umrze nigdy. Zawsze będzie miał swoich wyznawców (bo w tym wypadku słowo fan jest zbyt małe).

Alice in Chains oraz William DuVall (ten najciemniejszy :) )
źródło - http://www.theguardian.com/music/2009/aug/12/elton-john-alice-in-chains

Jakby na potwierdzenie tego, odezwał się Jerry Cantrell, gitarzysta i, okazyjne, wokalista formacji Alice in Chains. Nakazał on strzec się wszystkim fanom, bo oto nadchodzi ich nowy album. Zdradził niedawno jego tytuł. Krążek zatytułowany będzie "The Devil Put Dinosaurs Here". Nie wiem, czy tytuł to forma autoironii zespołu, który uważa się za dinozaurów rocka? Jeśli tak, to jest kolejka innych, jak choćby Pearl Jam, którzy jeszcze nie chcą się tak postarzać i nadawać sobie tak szlachetnych i ciążących tytułów. Myślę, jednak, że z przypasowaniem tego tytułu trzeba będzie poczekać do maja, kiedy to wydawnictwo ujrzy światło dzienne i spojrzymy na nie w całości.

Obecnie AiC są jednym z niewielu funkcjonujących zjawisk spod etykiety "grunge". Mamy jeszcze Candlebox, Marka Lanegana, Soundgarden i, powiedzmy Pearl Jam (chodź scena Seattle pewnie dotąd nie może przeboleć, że surfer z drugiego końca Stanów wcisnął się w ich doborowe towarzystwo). Można by jeszcze wyliczyć kilka grup, ale ci najważniejsi i najzdolniejsi już gryzą piach. Kurt Cobain zaliczył przedwczesną emeryturę w 1994 roku a cztery lata wcześniej wyautował się Andy Wood z Mother Love Bone.

Alice in Chains trzymają się dzielnie, choć Layne Staley zrezygnował z życia. W 1996 roku zamknął się w sobie i zabarykadował w swoim pokoju. Powolne wyniszczanie się zakończył z powodzeniem w roku 2002. Znaleziony został w swojej posiadłości przez policję. Długo reszta ekipy zastanawiała się, czy gra bez lidera ma sens. Jednak, na szczęście dla nas, wrócili. Początkowo miało to formę koncertów charytatywnych bądź wspominkowych, czy to dla zmarłych muzyków z Seattle czy dla ofiar tsunami. Tam właśnie Cantrell głównie udzielał się wokalnie, choć wspomagały go sławy z Maynardem (Tool) na czele. Następnie ekipa ruszyła w trasę koncertową "Finish what we started tour". A to już było znakiem na lepsze czasy.

Layne Staley - ciemne okulary nie zawsze ukryły fakt, że przysnął za mikrofonem
źródło - http://blog.zap2it.com/pop2it/2011/03/who-was-layne-staley-mike-starr-never-got-past-his-bandmates-death.html
Rok 2006 na długo zapisze sobie w pamięci William DuVall, wokalista z Atlanty. Właśnie wtedy oficjalnie został następcą Staleya. Wraz z nim, trzy lata później, Alice wydali "Black Gives Way To Blue". Zdecydowanie najwięcej szumu zrobił trzeci singiel z płyty, "Your Decision". Dotarł on na szczyt Billboard Rock Songs i Mainstream Rock Tracks. Album sprzedał się w USA w ilości ponad 500 tysięcy sztuk. Godny powrót do wielkiego grania.

Z tym większymi nadziejami czekam na kolejny krążek. Znamy już pierwszy utwór, który go promuje. Ósmego stycznia na rynku pojawił się "Hollow". Czekam na więcej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz