czwartek, 3 lutego 2011

W odwiedzinach

Jakoś tak jest, że ludzie przychodzą do ludzi. Przychodzą i czują się zobowiązani ich zabawiać, szokować. Chcą być jak telewizja.

Pewna znajoma mojej cioci przychodziła do niej kiedyś dość często. Za każdym razem opowiadała rewelacje z osiedla a potem nastawały te doskwierające chwile milczenia. Siedziałem wtedy i przysłuchiwałem się. Jednym uchem teleekspresowi, panoramie i wiadomościom, drugim sąsiadce.

Słuchałem tyle z przerażeniem co z niemałą fascynacją.
Otóż, tak kobieta, z nosem w kształcie dupy, lubiła opowiadać o śmierci. Nigdy nie była to śmierć "normalna", na tyle na ile może to być w tych kategoriach rozpatrywane. Zawsze przy okazji działo sie coś niezwykłego. Nigdy nie zapomnę opowieści o pewnym niezwykle dobrym mężczyźnie, który umierał w swoim domu, w łóżku. Nad głową w donicach posadzone miał kwiaty. Kochał je, kochal ludzi, kochał zwierzęta. Tak to zapamietałem. W momencie, kiedy umierał, wszystkie kwiaty w domu zwiędły. Jakby umarły razem z nim.
Nie muszę Wam chyba tłumaczyć jakie wrażenie opowieść wywarła na dziesięcioletniej sierocie?




Przychodząc do Was w odwiedziny będę opowiadał. Nie wiem czy o smierci. Nie wiem czy o kwiatach i dobrych ludziach. Nie będę telewizją bo daleko mi do spełniania jej szlachetnej misji. Ale tak do mnie jak i do niej potrzebna Wam będzie cierpliwość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz