czwartek, 21 marca 2013

Endless Quest EP I

Jak trudno zaistnieć na rodzimym rynku wiedzą najlepiej ci, którym się to udało. Jak ciężko się na nim utrzymać wie reszta a jak prosto znów z niego spaść wie np Gabriel Fleszar. Wielka maszynka do mielenia ludzi i wyciskania kasy bezlitośnie od lat spełnia swój obowiązek. Żeby wkręcić się skutecznie w jej tryby trzeba wiele smaru, a jak wiadomo, smarem najlepszym jest kasa, szmal, forsa, mamona...

Na całe szczęście w ten brutalny świat raz po raz usiłują wepchnąć się ambitni młodzi ludzie, uparcie wierzący, że da się, że dotrze się do ludu, wtłoczy pod strzechę muzykę mówiącą o czymś więcej niż tylko o kochaniu na sianie, zdradzie z cyganem i pannie tańczącej disco.

Taką wiarę w przełamanie prezentuje świeża Warszawska kapela Endless Quest. Powstali w 2011 roku a po różnych składowych przemieszaniach, ich obecne grono ukształtowało się około połowy ubiegłego, 2012 r.

Nie tak dawno ukazała się ich debiutancka EP-ka, nazwana prosto "EP I". Gdyby chcieć nazwać ją dwoma słowami, można by użyć określenia "smaki rocka". Bo tak właśnie jest. Jak w potrawie. Przystawka - mocne instrumentalne intro przywodzące na myśl klasykę rocka, czy nawet metalowe wstawki w stylu Iron Maiden. Początek rozbudzający apetyt na to, czego kosztować będziemy później.

Dalej serwowane są trzy dania i deser. Lubię o posiłku i o płycie myśleć jak o całości, odbierać plątaninę nut, wykres emocji towarzyszących pierwszemu i kolejnym przesłuchaniom.

Przygotowując roboczą wersję tej recenzji zrobiłem sobie bilans plusów i minusów zjawiska, jakim jest owa EP-ka. Dodałem też trzecią pozycję w tabeli, a były to skojarzenia.


fot. Łukasz Nowosadzki


A zatem pozycja pierwsza - plusy:

- klimat

to, co Endless Quest opanowało genialnie, to przeplatanie emocji. Zupełnie inaczej czułem się słuchając partii instrumentalnych, a w inny nastrój wprawiało mnie wsłuchanie się w teksty i sam wokal

- instrumenty

mocne gitarowe riffy, zrównoważona perkusja, świetne i przyjemne w wyławianiu nawiązanie do klasyki muzyki progresywnej ale też uderzenia wskazujące na to, że ludzie młodzi patrzą świeżo na brzmienie grania, jakie ich otacza i jakie sami generują

- teksty

sama stylistyka muzyczna, w której EQ się porusza, wymusza konkretne tematy i "słowa kluczowe" ale to spójność i przekaz tekstów są chyba najmocniejszą stroną. Tu pojawiają się pewne skojarzenia, ale o nich może później. Wspomnę tylko, że w tych kilku utworach młodzi muzycy pokazali jak szeroko można mówić o zagadnieniach zagubienia w codziennym życiu

fot. Łukasz Nowosadzki


- deser czyli "Dokąd" w wersji live

POSŁUCHAJCIE

oto wisienka przerastająca tort. Za moment wspomnę o minusie (aż jednym), ale ta kompozycja i to wykonanie niweczy wszystkie wady. Gdyby cały krążek nagrany był w ten sposób, o wiele przyjemniej by się go słuchało. To właśnie "Dokąd" na żywo sprawia, że chce się iść na koncert EQ. Tu najlepiej czuć siłę wokalu, nie krępuje go sprzęt, nic nie zniekształca prawdziwego brzmienia muzyki połączonej i dopełnionej głosem. Aż głupio mi tak pisać same ochy i achy, no ale tak by tu, w porównaniu do reszty, wypadało

Pozycja druga - minusy

- nagranie wokalu

to taki minus, który nie jest kierowany bezpośrednio do zespołu. Oni udowodnili we wspomnianym powyżej kawałku, że dla nich połączenie wokalisty i reszty ekipy nie stanowi problemu. A to właśnie jest kulą u nogi dla słuchającego pozostałych pozycji. Wokalista nie ma szans się rozwinąć i ma się wrażenie, jakby miał przykazane nie śpiewać za głośno w zwrotce bo sprzęt nie przetrzyma refrenu. Zdaję sobie sprawę, że dobra produkcja to wielka kasa, ale czy w takim razie nie warto było pójść w kierunku nagrań na żywo? Minus ku przemyśleniom i ku zachęcie.

fot. Łukasz Nowosadzki

Pozycja trzecia (i ostatnia) - skojarzenia

Na samym początku były one, jak zwykle, najmocniejsze. Gdzieś między włosami krążyły porównania do Huntera. Zwłaszcza w "F-16" i "Nieśmiertelnie Chory". Niski i spokojny wokal no i te słowa, akcentowanie. Faktycznie, jeśli nasze metalowe dobro narodowe było inspiracją to takie pobieranie wzorców pochwalam.

No i to, od czego wszyscy teraz zaczynają - czy brzmią jak Coma - otóż DZIĘKI BOGU NIE! Brzmią po swojemu (to, że kojarzą się z Hunterem nie znaczy, że od nich zrzynają), energicznie, nie pretensjonalnie.

Słowem podsumowania - zespołowi z pewnością warto się przyjrzeć i przysłuchać. Jeśli nie zrażą się tym, że nie wszystko brzmi tak, jak powinno, zrobią krok do przodu nawet podejmując ryzyko, są w stanie zrobić szum i spore zamieszanie.

Trzymam kciuki Panowie i czekam na longplaya!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz