Najpierw docierają niejasne odgłosy.
Kapanie. Szelesty. Szum pulsującej krwi zagłusza wszystko. Pomieszane instynkty
powodują, że nie wiadomo co najpierw opanować. Próbowałem skupić wzrok na czymś
bliskim, rozpoznać, poczuć się pewniej. Inna część mnie, ta, która chciała
uciec, kazała wsłuchiwać się w odgłosy dookoła, szukać drogi wyjścia i
rozpoznawać niebezpieczeństwa. Kilka pierwszych sekund jest taką właśnie
wariacją na temat przetrwania. Dryfowaniem po płytkiej zatoce. Niby czujesz pod
stopami dno ale wiesz, że stając na nim możesz zostać zdradzony i wciągnięty w
muł sięgający pasa. Bez tchu albo możliwości ruchu.
Nie wiem, czy minęła minuta,
kwadrans czy jeszcze więcej. Szum nie ustawał, ale dawał się wpleść w tło
utkane z nieznanych z początku dźwięków. Kapanie straciło swój anonimowy
charakter. Byłem niemal pewien, że gdzieś po prawej stronie jakaś gęsta ciecz
spadała, kropla po kropli, w sporą kałużę. Szelest zyskał temperaturę, kładącą
się natarczywie na poranionym policzku. Blada łuna sięgająca krzesła, na którym
mnie posadzono, drgała
w charakterystyczny sposób. Obok mnie płonął ogień. Nie rozszalały, ale celowy i w pełni kontrolowany. Nadeszła pora na kolejne odkrycia. Ułomny Kolumb docierał do swojej rafy.
w charakterystyczny sposób. Obok mnie płonął ogień. Nie rozszalały, ale celowy i w pełni kontrolowany. Nadeszła pora na kolejne odkrycia. Ułomny Kolumb docierał do swojej rafy.
Pozornie niepotrzebne i niemiłe
doznania nagle urosły do rangi zmysłów. Ból. Jego mocna ręka rozmasowywała
kark, wplatała palce we włosy, nacierała skronie i zeskakiwała na barki. Czułem
go w całym ciele jak nigdy dotąd. Dotykał coraz niżej, i choć rad byłem, że
budzi moje nogi, uświadamia im, że są, i że mają jeszcze jakąś rolę do
odegrania, chciałem by już odszedł. Wpełznął do serca, gdzie jego kurewskie
miejsce. Pierwsze szarpnięcie wzmocniło wszystko, co męczyło mnie w tej chwili.
Ogromny ucisk we wnętrzu czaszki zamknął mi oczy i wycisnął łzy. Nie mogłem
złapać tchu. Musiałem się wyprostować. Kolejny wysiłek i kolejne odkrycie.
Złamałem chyba kilka żeber bo oddychanie, zamiast przynosić ulgę, przynosiło
cierpienie wylatujące z ust czerwoną pianą. Zmiana pozycji pozwoliła poczuć na
plecach twarde oparcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz