piątek, 27 lipca 2012

Dwa kroki przed i jeden krok po (czyli dodatek do wczorajszego wpisu)




"S.H." fragment + ilustracja

            Najpierw docierają niejasne odgłosy. Kapanie. Szelesty. Szum pulsującej krwi zagłusza wszystko. Pomieszane instynkty powodują, że nie wiadomo co najpierw opanować. Próbowałem skupić wzrok na czymś bliskim, rozpoznać, poczuć się pewniej. Inna część mnie, ta, która chciała uciec, kazała wsłuchiwać się w odgłosy dookoła, szukać drogi wyjścia i rozpoznawać niebezpieczeństwa. Kilka pierwszych sekund jest taką właśnie wariacją na temat przetrwania. Dryfowaniem po płytkiej zatoce. Niby czujesz pod stopami dno ale wiesz, że stając na nim możesz zostać zdradzony i wciągnięty w muł sięgający pasa. Bez tchu albo możliwości ruchu.
            Nie wiem, czy minęła minuta, kwadrans czy jeszcze więcej. Szum nie ustawał, ale dawał się wpleść w tło utkane z nieznanych z początku dźwięków. Kapanie straciło swój anonimowy charakter. Byłem niemal pewien, że gdzieś po prawej stronie jakaś gęsta ciecz spadała, kropla po kropli, w sporą kałużę. Szelest zyskał temperaturę, kładącą się natarczywie na poranionym policzku. Blada łuna sięgająca krzesła, na którym mnie posadzono, drgała
w charakterystyczny sposób. Obok mnie płonął ogień. Nie rozszalały, ale celowy i w pełni kontrolowany. Nadeszła pora na kolejne odkrycia. Ułomny Kolumb docierał do swojej rafy.
            Pozornie niepotrzebne i niemiłe doznania nagle urosły do rangi zmysłów. Ból. Jego mocna ręka rozmasowywała kark, wplatała palce we włosy, nacierała skronie i zeskakiwała na barki. Czułem go w całym ciele jak nigdy dotąd. Dotykał coraz niżej, i choć rad byłem, że budzi moje nogi, uświadamia im, że są, i że mają jeszcze jakąś rolę do odegrania, chciałem by już odszedł. Wpełznął do serca, gdzie jego kurewskie miejsce. Pierwsze szarpnięcie wzmocniło wszystko, co męczyło mnie w tej chwili. Ogromny ucisk we wnętrzu czaszki zamknął mi oczy i wycisnął łzy. Nie mogłem złapać tchu. Musiałem się wyprostować. Kolejny wysiłek i kolejne odkrycie. Złamałem chyba kilka żeber bo oddychanie, zamiast przynosić ulgę, przynosiło cierpienie wylatujące z ust czerwoną pianą. Zmiana pozycji pozwoliła poczuć na plecach twarde oparcie.